sobota, 13 lipca 2024

243. Wojny Huraganowe - Thea Guanzon

Tytuł oryginału: The Hurricane Wars
Cykl: Wojny Huraganowe [1]
Autor: Thea Guanzon
Wydawnictwo: Nowe Strony
Ilość stron: 520
Gatunek: fantastyka, fantasy, romantasy
Talasyn żyje w kraju podbijanym przez Nocnego Imperatora. Jej żyły niosą magię światła, którą musi ukrywać przed swoimi towarzyszami broni. Książę Alaric, syn imperatora, ma eliminować zagrożenia dla Nocnego Imperium, używając swojej armii i magii cienia. Gdy spotyka Talasyn, widzi w niej magię, która zabiła jego dziadka. Coś powstrzymuje go jednak od zadania śmiertelnego ciosu. Talasyn i Alaric w wyniku walk i negocjacji muszą połączyć siły. Ich wspólna magia może być jedynym sposobem na pokonanie zbliżającego się do ich świata niebezpieczeństwa. W burzliwym sojuszu zmierzą się z sekretami, trudnymi wyborami i własnymi uczuciami.  

"Wojny huraganowe" były w moim TBR od jakiegoś czasu. Fantasy, a raczej romantasy, przyciągało mnie kilkoma motywami, w tym legendarną relacją "enemies to lovers". W dodatku śliczna, złoto-fioletowo-czarna okładka to uczta dla oka. No cóż oczekiwania miałam wysokie i... spadłam z hukiem na ziemię.

Zacznę od tego, że czytanie tej książki było naprawdę męczące. Nie mogłam wczuć się w historię z powodu rozwlekłych, zbędnych opisów i licznych powtórzeń. Bardzo długo poznawałam pierwsze 150 stron, po czym przeszłam na audiobooka, na którym było ciut lepiej. Ciężko było mi zatracić się w losach Talasyn i Alarica, a tona nazw własnych i chaos tłumaczenia świata nie ułatwiały zadania.

Nie potrafiłam zżyć się z bohaterami. Gdy usłyszałam, że był to fanfik na temat Rey i Kylo Rena myślałam, że postacie będą wyraziste i charakterne. Talasyn jest ładną, naburmuszoną, niezdecydowaną kobietą, a Alaric vel Szerokie Ramiona był po prostu nielogiczny. Tak jak w Star Wars bohaterowie mają niejedną okazję by pozbyć się przeciwnika, ale zamiast tego kłócą się i rozchodzą, by później rozmyślać. I ja rozumiem, że to miał być romans, ale ten totalny brak logiki zgrzytał mi przez połowę książki.

Później zaczęło być ciut ciekawiej,  ale choć pojęłam już zasady świata i przyjęłam bohaterów z przymrużeniem oka, to wciąż byłam zawiedziona. Jestem zwolenniczką większej ilości akcji, bardziej dynamicznej fabuły, a tu nic się nie dzieje. Brak większych zwrotów akcji sprawił, że miałam wrażenie, że ta książka zmierza donikąd.

"Wojny huraganowe" będą kojarzyć mi się z zawodem. Patrząc na patronów, byłam pewna, że z zachwytem przyjmę tę lekturę. Uśmiechnęłam się może dwa razy, zmartwiłam... ani razu. Wątek enemies to lovers spodobał mi się odrobinę dopiero pod koniec, choć i tak serce mi mocniej nie zabiło. Nawet nie wiem jak ocenić do końca tę powieść, bo ostatnie 100 stron  czytałam z zaciekawieniem, ale to wciąż ułamek w gąszczu bezsensu. Zakończenie było tak mdłe, że nie będę wyglądać kontynuacji ze zniecierpliwieniem. 

"Nie uda nam się zbu­do­wać wspól­nej przy­szło­ści, jeśli po­zwo­li­my, by cie­nie prze­szło­ści kła­dły się na na­szej re­la­cji."
Moja ocena: 4/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Spodobał się post? Skomentuj! :)