Tytuł oryginału: Daughter of No Worlds
Cykl: Wojna straconych serc [1]
Autor: Carissa Broadbent
Wydawnictwo: Filia, Hype
Ilość stron: 480
Gatunek: fantastyka, fantasy
Tisaanah, po latach niewoli, zdołała uciec, zabijając jednego z najpotężniejszych lordów w Threll. Szukając sposobu na ocalenie tych, których porzuciła, dołącza do Zakonów – organizacji magów. Aby zasłużyć na miejsce w ich szeregach, musi odbyć praktykę u Maxa, samotnika władającego ogniem, który gardzi Zakonami. W obliczu zbliżającej się wojny Tisaanah musi opanować magię i sprostać wymogom Zakonów. Jednak Zakony mają wobec niej mroczne plany, a ona jest gotowa na wszystko, by ocalić swoich bliskich.
O "Córce niczyich światów" jest teraz głośno w bookmediach, więc widząc ją dostępną na Legimi, od razu wzięłam się za czytanie. Czy zachwyty w social mediach były zasłużone?
Carissa tworzy przed czytelnikiem przyciągającą wizję - zaprasza do poznania losów Tisaanah, na której historię życia nie da się być obojętnym. Zniewolona od młodziutkiego wieku kobieta wykazuje się niezwykłą siłą i determinacją, by odzyskać wolność. Nie jest zadufaną w sobie niewiastą, posiada umiejętność poświęcania się w imię dobra osób, na których jej zależy. Bardzo podobało mi się to, że Tisaanah sama w sobie nie jest wszechmocna, musi się dużo uczyć, popełnia błędy, a jako czytelnik towarzyszę jej w tej podróży.
Pomysł na świat, a także rządzące w nim siły jest intrygujący. To ten element lektury najbardziej mnie zaciekawił, choć ewidentnie widać tu lekkie niedociągnięcia. Nie zaszkodziłoby przeznaczyć więcej miejsca na rozwój akcji, świata, wyjaśnienie konfliktów zbrojnych czy większe zgłębienie zagadnień dotyczących mocy. Spodobał mi się wątek Reshaye oraz wpływ tej istoty na fabułę, ale nie chcę za wiele zdradzać. Jest to coś, co wyróżnia tę powieść, a zamęt i chaos z tym związany dostarcza emocji.
Choć wiele osób zachwycało się wątkiem romantycznym, to mnie on niestety nie porwał, a dlaczego? Przez pół książki myślałam, że Max jest stary. Te wszystkie teksty o emeryturze i gburowaty humor sprawiły, że nie umiałam go sobie inaczej wyobrazić. Fanarty pomogły, ale dla mnie chyba było już za późno. Pomimo, że jego relacja z Tisaanah rozwijała się powoli, a motyw mentora i uczennicy był ciekawy, to nie przekonuje mnie ich wielka miłość. Jednak samego romansu nie było tu zbyt wiele, co było akurat na plus.
Poza tym - co napisałam powyżej - "Córkę niczyich światów" będę dobrze wspominać ze względu na lekki język, jakim jest napisana, a także rozładowujący złe emocje humor. Przez powieść się płynie, zwroty akcji i napięcie wiszące w powietrzu potrafią przykuć uwagę czytelnika na dłużej. Miałam wrażenie, że czasem rozdziały w dziwny sposób się łączą, ale nie szkodziło to mocno lekturze. Widać, że Carissa jest kreatywna w tym co tworzy, dlatego z chęcią poznam jej drugą serię, oraz kontynuację "Córki...", by przekonać się, co jeszcze ma w zanadrzu.
"Łatwo za kogoś umrzeć, ale o wiele trudniej żyć."
Moja ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Spodobał się post? Skomentuj! :)