Tytuł oryginału: House of Flame and Shadow
Cykl: Księżycowe Miasto [3]
Autor: Sarah J. Maas
Wydawnictwo: Uroboros
Ilość stron: 1104
Gatunek: fantastyka, fantasy, romantasy
Bryce Quinlan nigdy nie spodziewała się zobaczyć świata innego niż Midgard, a teraz jedyne, czego pragnie, to tam powrócić. W Midgardzie jest wszystko, co kocha: jej rodzina, przyjaciele i partner. Uwięziona w obcym, nowym świecie będzie potrzebowała dużo szczęścia i sprytu, aby wrócić do domu. Nie będzie to łatwe zadanie, zwłaszcza że wokół jest niewiele osób godnych zaufania. Hunt Athalar nie pierwszy raz znalazł się w opałach. Po kilku błogich miesiącach ponownie znalazł się w lochach Asteri, pozbawiony wolności i informacji o Bryce. Desperacko pragnie jej pomóc, ale najpierw musi uwolnić się ze smyczy Asterii. Świat Bryce i Hunta staje na krawędzi upadku – a jego przyszłość spoczywa na ich barkach. [opis wydawcy]
Na trzeci tom Księżycowego Miasta czekałam kilka miesięcy, co pytałam w bibliotece, to był wypożyczony. W związku z tym, troszkę zatarły mi się wrażenia po poprzednim tomie i nie byłam pewna, czego się spodziewać. Ogólny zarys fabuły pamiętałam, ale nic ponad to.
Byłam zachwycona wizją, że oto w CC nastąpi połączenie z ACOTAR'em i od razu z zaciekawieniem zaczęłam czytać. Przez pierwszą część książki to właśnie linia fabularna Bryce, która przeniosła się do Prythianu, była dla mnie najciekawsza. Odkrywanie jej dziedzictwa oraz pojawienie się Nesty i Azriela, były świetnymi elementami historii. Bryce była dla mnie irytująca w odbiorze, ale tłumaczę sobie, że była to desperacja.
Bohaterowie dużo czasu spędzili rozdzieleni, więc poza wspomnianym wątkiem Bryce, był również poświęcony Ruhnowi i Huntowi, z którymi bardzo długo nic się nie działo poza byciem torturowanymi przez sługusów Asteri. Poza tym był jeszcze wątek Ithana, który przechodzi w tej książce przez różne trudności związane z jego przynależnością do Watahy. Nie da się ukryć, że różne linie fabularne się musiały spleść, ale żeby do tego doszło, poza ciekawszymi elementami, było dużo rozwlekania niepotrzebnych rzeczy.
Z zachwytem odkrywałam jak wszystko się łączy, podobało mi się to, jak zgrabnie połączyły się różne legendy, mity i "przypadkowe" sytuacje. Gdyby w "Domu Płomienia i Cienia" więcej było tego elementu fanstasy i wykreowanego świata, byłaby to znacznie lepsza książka. Gdy zbliżała się decydująca bitwa, liczyłam na emocje, jakie czułam w finale TOG'u, a tymczasem jatka była dość krótka i bardzo urywana.
Nie ukryję się z moją sympatią do twórczości Maas, ale nie będę też kłamać - stać ją na więcej (co udowodniła chociażby serią Szklanego Tronu). Myślę, że spodobałaby mi się bardziej, gdyby skrócić tę książkę o jakieś 300 stron, zmniejszyć ilość erotycznych oraz zbędnych momentów na rzecz tworzenia klimatu zbliżającej się epickiej bitwy. Brakowało mi podkreślania ważności wydarzeń i odkryć, jakie dzieją się w tle - a przecież dzieje się w niej naprawdę dużo.
Podsumowując, "Dom Płomienia i Cienia" był dobrym, ciekawym acz rozwleczonym finałem. W tej serii bohaterowie są najtrudniejsi do polubienia, a bezsensowne kłótnie między głównymi postaciami, jeszcze bardziej to podkreślały. Mimo wszystko, jestem zachwycona wyobraźnią jaką posiada autorka. Imponuje mi to, jak dobrze stworzyła to multiwersum i liczę, że kolejne jej książki, będą lepsze niż to, co zaserwowała w Crescent City.
"Nie ma władzy większej niż wiedza i broni groźniejszej niż nauka"
Moja ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Spodobał się post? Skomentuj! :)