Tytuł oryginału: The Hurricane Wars
Cykl: Wojny Huraganowe [1]
Autor: Thea Guanzon
Wydawnictwo: Nowe Strony
Ilość stron: 520
Gatunek: fantastyka, fantasy, romantasy
Talasyn żyje w kraju podbijanym przez Nocnego Imperatora. Jej żyły niosą magię światła, którą musi ukrywać przed swoimi towarzyszami broni. Książę Alaric, syn imperatora, ma eliminować zagrożenia dla Nocnego Imperium, używając swojej armii i magii cienia. Gdy spotyka Talasyn, widzi w niej magię, która zabiła jego dziadka. Coś powstrzymuje go jednak od zadania śmiertelnego ciosu. Talasyn i Alaric w wyniku walk i negocjacji muszą połączyć siły. Ich wspólna magia może być jedynym sposobem na pokonanie zbliżającego się do ich świata niebezpieczeństwa. W burzliwym sojuszu zmierzą się z sekretami, trudnymi wyborami i własnymi uczuciami.
"Wojny huraganowe" były w moim TBR od jakiegoś czasu. Fantasy, a raczej romantasy, przyciągało mnie kilkoma motywami, w tym legendarną relacją "enemies to lovers". W dodatku śliczna, złoto-fioletowo-czarna okładka to uczta dla oka. No cóż oczekiwania miałam wysokie i... spadłam z hukiem na ziemię.
Zacznę od tego, że czytanie tej książki było naprawdę męczące. Nie mogłam wczuć się w historię z powodu rozwlekłych, zbędnych opisów i licznych powtórzeń. Bardzo długo poznawałam pierwsze 150 stron, po czym przeszłam na audiobooka, na którym było ciut lepiej. Ciężko było mi zatracić się w losach Talasyn i Alarica, a tona nazw własnych i chaos tłumaczenia świata nie ułatwiały zadania.
Nie potrafiłam zżyć się z bohaterami. Gdy usłyszałam, że był to fanfik na temat Rey i Kylo Rena myślałam, że postacie będą wyraziste i charakterne. Talasyn jest ładną, naburmuszoną, niezdecydowaną kobietą, a Alaric vel Szerokie Ramiona był po prostu nielogiczny. Tak jak w Star Wars bohaterowie mają niejedną okazję by pozbyć się przeciwnika, ale zamiast tego kłócą się i rozchodzą, by później rozmyślać. I ja rozumiem, że to miał być romans, ale ten totalny brak logiki zgrzytał mi przez połowę książki.
Później zaczęło być ciut ciekawiej, ale choć pojęłam już zasady świata i przyjęłam bohaterów z przymrużeniem oka, to wciąż byłam zawiedziona. Jestem zwolenniczką większej ilości akcji, bardziej dynamicznej fabuły, a tu nic się nie dzieje. Brak większych zwrotów akcji sprawił, że miałam wrażenie, że ta książka zmierza donikąd.
"Wojny huraganowe" będą kojarzyć mi się z zawodem. Patrząc na patronów, byłam pewna, że z zachwytem przyjmę tę lekturę. Uśmiechnęłam się może dwa razy, zmartwiłam... ani razu. Wątek enemies to lovers spodobał mi się odrobinę dopiero pod koniec, choć i tak serce mi mocniej nie zabiło. Nawet nie wiem jak ocenić do końca tę powieść, bo ostatnie 100 stron czytałam z zaciekawieniem, ale to wciąż ułamek w gąszczu bezsensu. Zakończenie było tak mdłe, że nie będę wyglądać kontynuacji ze zniecierpliwieniem.
"Nie uda nam się zbudować wspólnej przyszłości, jeśli pozwolimy, by cienie przeszłości kładły się na naszej relacji."
Moja ocena: 4/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Spodobał się post? Skomentuj! :)